Bonjour Chamonix! W cieniu Mont Blanc i… topniejących lodowców

Ostatnia aktualizacja 24 lipca 2019

Do Chamonix wybraliśmy się pod koniec czerwca. Wciąż przed szczytem sezonu, ale wszystkie kolejki są już wtedy uruchomione. Bo mimo że wybraliśmy się w celach trekkingowych, to jednak kolejki linowe pozostają tutaj nie bez znaczenia!

Bonjour Chamonix! W cieniu Mont Blanc i... topniejących lodowców

Tour du Mont Blanc to trasa trekkingowa, która prowadzi – jak nazwa wskazuje – dookoła masywu Mont Blanc. Całość zajmuje około 10 dni, ale chcieliśmy spędzić ten czas stacjonarnie w Chamonix, dlatego zdecydowaliśmy się na najbardziej spektakularne trasy, które zaliczają się do TMB lub po prostu są okrzyknięte najpiękniejszymi trasami trekkingowymi Europy (!).

Samo Chamonix jest bajeczne i myślę, że mogłabym tam jeździć regularnie… tym bardziej, że lista kolejnych tras do pokonania już się w głowie układa… Wcale się nie dziwię, że to właśnie tutaj, w 1924 roku, odbyły się pierwsze Zimowe Igrzyska Olimpijskie.

Bonjour Chamonix! W cieniu Mont Blanc i... topniejących lodowców

Trasa pierwsza: Grand Balcon Sud

Pierwsza nasza trasa to Grand Balcon Sud… w dwie strony! Standardowo trasa biegnie z Planpraz (to miejsce, gdzie idzie kolejka na Brevent) do La Flegere – lub odwrotnie. Natomiast ponieważ kolejka do schroniska La Fleger jest do zimy 2019/2020 w przebudowie, to robiliśmy tę trasę w dwie strony – z pełną tego świadomością. Balkon jest tak piękny, że właściwie była to czysta przyjemność. W kierunku do La Flegere uwagę przykuwa Aiguille du Midi, a w drodze powrotnej już tylko Mont Blanc dumnie błyszczy w słońcu.

Dla niewprawionych osób na tej trasie być może ekspozycja jest spora, ale szybko można się z tym oswoić. Przyznam, że dopóki Michel nie powiedział mi o tym, że tam w dole jest przepaść, nawet nie zwróciłam na to uwagi. Całość zajęła nam ok. 6h z postojami, zdjęciami i zastanawianiem się  przy La Flegere czy schodzić do Chamonix w dół stamtąd, czy wracać balkonem do kolejki na Planpraz.

Z kolejkowych atrakcji wyjechaliśmy na Brevent – to na pewno nie jest atrakcja dla osób z lękiem wysokości. Dla mnie turystyczna frajda wśród dziesiątek Japończyków – zanim się człowiek utyra na górze, można się poczuć jak rasowy turysta!

Bonjour Chamonix! W cieniu Mont Blanc i... topniejących lodowców

 

Trasa druga: Grand Balcon Nord

Druga trasa, to po prostu balkon naprzeciwko tego południowego, czyli balon północny, po drugiej stronie Chamonix. Po prostu? To jedna z piękniejszych tras trekkingowych w Europie – muszę przyklasnąć górskim przewodnikom, mają rację! Trasa wiedzie z Plan de ‘Aiguille (2310 m) do Montenvers, a po drodze można wydłużyć sobie wycieczkę i przejść przez szczyt Signal Forbes, czego nie omieszkaliśmy zrobić. Przepiękna trasa, tym razem po stronie Mont Blanca, więc widok padał na dumny Brevent i balkon, po którym chodziliśmy poprzedniego dnia. A w dole oczywiście przepiękne Chamonix.

Z kolejkowych atrakcji wjechaliśmy na Aiguille du Midi (3 842 m) i po raz kolejny przyznaję – te górskie kolejki w Alpach robią na mnie wrażenie! Wolę po górach chodzić niż jeździć, ale doceniam technologiczny kunszt! Podobno przy tej kolejce nawet Polacy majstrowali! Wiedziałam, że te kapcie do zdjęć muszą mieć jakieś słowiańskie korzenie…

 

Bonjour Chamonix! W cieniu Mont Blanc i... topniejących lodowców

Bonjour Chamonix! W cieniu Mont Blanc i... topniejących lodowców

Bonjour Chamonix! W cieniu Mont Blanc i... topniejących lodowców

Bonjour Chamonix! W cieniu Mont Blanc i... topniejących lodowców

Bonjour Chamonix! W cieniu Mont Blanc i... topniejących lodowców

Topniejące lodowce

Kolejnego dnia wróciliśmy do Montenvers – przeuroczą czerwoną kolejką zębatą, by zobaczyć lodową jaskinię, a przede wszystkim… znikający lodowiec. To chyba był jeden ze smutniejszych podróżniczych dni w moim życiu. Widzieć z tak bliska, przy temperaturze 35 st. C jak lodowiec po prostu znika na naszych oczach uświadamia nam, że zmiany klimatyczne są po prostu w wielu aspektach nieodwracalne. Kiedyś lodowce zagrażały Chamonix – były tak blisko. Teraz zarówno z miasteczka, jak i z południowego balkonu widać jak na dłoni ich znikanie…

Bonjour Chamonix! W cieniu Mont Blanc i... topniejących lodowców

Lodowiec Mer de Glace, to w dosłownym tłumaczeniu „morze lodu” wciąż oferuje lodowcowy szlak, ale to po nim doskonale widać zmiany. Do lodowca najpierw zjeżdżamy kolejką linową, a później długo, długo, długo schodzimy mijając tabliczki, które pokazują poziom lodowca w danym roku. To niebywałe jak szybko postępują te zmiany! Dopóki nie doświadczymy ich z bliska wciąż mamy wiarę, że jeszcze będzie dobrze. Ja akurat mam od kilku lat obsesję na punkcie klimatycznych zmian i jest to główny powód, dla którego od prawie 5 lat nie jem mięsa. Niestety, pewnych rzeczy nie odwrócimy i po lodowcach czy lądolodach widać to najlepiej. To smutne, straszne i przerażające. Każdy z nas powinien zdawać sobie z tego sprawę.

Lodowiec Bossons – kolejny, który odwiedziliśmy po Mer de Glace – znika od 1 do 1,5 m każdego dnia (!). To największy lodowiec w Alpach – ma ok. 3 630 metrów. Około, bo trudno podać prawdziwą miarę wiedząc, że każdego dnia znika…

Bonjour Chamonix! W cieniu Mont Blanc i... topniejących lodowców

 

Trasa trzecia: Chalet des Pyramides

Po przyjrzeniu się z bliska Mer de Glace za ciosem, pojechaliśmy do kolejnego lodowca – Glacier de Bossons. Chyba, żeby się dobić już całkowicie. Tutaj do pierwszego kolorowego schroniska przywiozła nas kolej krzesełkowa – taka trochę w gruzińskim, a nie francuskim stylu, ale raczej w dobrym stanie 🙂 Nie ma co się dziwić – kolejka została wybudowana w 1960 roku.

Dalej czekał nas mozolny trekking w górę do Les Pyramides. Kiedy na szlaku pojawiły się schodki i łańcuchy Michel zaprotestował i nie chciał iść dalej, ale udało się go przekonać, że będzie fajnie 🙂 Niestety sam punkt, który jest docelowym miejscem szlaku – La Jonction (2590 m) nie został osiągnięty, ale nawet nie braliśmy go pod uwagę. Michel dopiero oswaja się z ekspozycją i pokonywaniem trudności w stylu kozicy górskiej. Wrócimy tam, albo sama tam wrócę 🙂 Natomiast sama droga do Les Pyramides i widok stamtąd na lodowiec powala i jest wart każdego kroku, a trzeba ich na tym szlaku zrobić naprawdę sporo i to mocno pod górę przez większość drogi.

Bonjour Chamonix! W cieniu Mont Blanc i... topniejących lodowców

Bonjour Chamonix! W cieniu Mont Blanc i... topniejących lodowców

Bonjour Chamonix! W cieniu Mont Blanc i... topniejących lodowców

Trasa czwarta: Aiguillette des Posettes

Ostatnim naszym trekkingiem była przepiękna i równie męcząca – w słońcu i w temperaturze 36 st. C – pętla od Tre-Le-Champ do Aiguillette des Posettes (2201 m) dalej przez Dol des Posettes do Le Buet i z powrotem do Col des Montets. To dosyć niestandardowa droga powrotna  jak okazało się na szlaku. Spotkaliśmy jedną osobę. Jedną. Warto jednak było zaufać przewodnikowi, bo trasa była przepiękna. Korzystaliśmy z książki „Chamonix Mont-Blanc” autorstwa Hilary’ego Sharpa.

Szlak jest przepiękny, miejscami wymagający, no i w porównaniu do balkonów (dwóch pierwszych tras) nie było kompletnie ludzi, a to w górach cenię bardzo mocno. Choć balkony też nie były zatłoczone! Wydaje mi się, że gorzej to wygląda w lipcu-sierpniu.

Na szlaku do Aiguillette des Posettes najpierw czeka nas mozolne podejście lasem do góry, a później już zaczyna się mała zabawa ze skałami. Michel był już oswojony i widziałam, że trudności na szlaku zamiast przerażenia, zaczynają budzić zachwyt.

Bonjour Chamonix! W cieniu Mont Blanc i... topniejących lodowców

Bonjour Chamonix! W cieniu Mont Blanc i... topniejących lodowców

Bonjour Chamonix! W cieniu Mont Blanc i... topniejących lodowców

I jeszcze rzut okiem na Tramway du Mont Blanc:

Bonjour Chamonix! W cieniu Mont Blanc i... topniejących lodowców

Więcej zdjęć w albumie na Facebooku: Chamonix Mont-Blanc

Barbara Stawarz-García

Dodaj komentarz