Dzisiaj jest twój najlepszy dzień życia

Ostatnia aktualizacja 18 września 2018

Wyobrażamy sobie stację docelową. Bezpieczny port, w którym nasza łódka kiedyś zacumuje i już zawsze będzie stabilnie. Życie na gwarancji. A gdyby tak porzucić wszystko co znane i pozostać ze swoim nic? Nic, które okazuje się być wszystkim. Codziennością.

Dzisiaj jest twój najlepszy dzień życia

Miałam 18 lat kiedy zadałam wszystkim w rodzinie pytanie „Kiedy zaczyna się prawdziwe życie?”. Tuż przed przeprowadzką do Warszawy, przed studiami. Wydawało mi się, że lada moment zacznie się moje życie, to prawdziwe. Bo zawsze w życiu na coś czekamy. Mamy wiele swoich od jutra, od przyszłego roku, w innym domu, w nowej pracy. Byle nie teraz, nie już, nie od razu. To oznaczałoby działanie, a nie ciągłe bla bla…

W moim życiu było wiele ostrych cięć, zaskakujących decyzji. Kiedy nie wiedziałam co robić i miotały mną dylematy, mówiłam sobie „wątpliwości są najlepszą odpowiedzią”. I szłam do przodu. Najsilniejszym „już”, które siedziało we mnie wiele lat było Kilimandżaro. Obudziłam się po sylwestrowej nocy i wiedziałam, że ta góra nie może dłużej czekać. Dwa miesiące później stanęłam na szczycie. Nie był to idealny czas na przygotowanie formy, ale był wystarczający. Bo ile razy czekamy aż coś będzie perfekcyjne? Czasem wystarczy, że coś jest wystarczająco dobre, by iść do przodu.

Wyjeżdżam, bo tak

Długa podróż od zawsze była moim marzeniem. Rzucić wszystko na jakiś czas i ruszyć w świat. Tyle, że na takie marzenie nigdy nie ma dobrego czasu, budżetu albo mamy sto innych wymówek. W końcu kiedyś w życiu nadejdzie ten lepszy czas, prawda? Nie, nie nadejdzie. Kilimandżaro samo do nas nie przyjdzie, doktorat sam się nie napisze, a smaku wolności można posmakować tylko przez jego doświadczenie. Czasem warto ruszyć przed siebie z planem, który później koncertowo wywrócimy do góry nogami. Bo tak.

Kiedy budzisz się i całą sobą czujesz, że odgrywasz nie swoją rolę w życiu, to oznacza tylko jedno – czas na zmiany. Osiem miesięcy temu wynajęłam mieszkanie, spakowałam wszystkie swoje rzeczy na kilku metrach kwadratowych piwnicy (aha, teraz to się komórki lokatorskie nazywa) i ruszyłam przed siebie. To nie był dobry czas na taką decyzję. Może nawet był najgorszy, ale tak właśnie czułam i nie zamierzałam spędzić kolejnych dni w poczekalni. I żadne tam poszukiwanie siebie. Jestem ze sobą już tyle lat, że doskonale znam swój paskudny charakter. Nigdy nie ma lepszego momentu, by zacząć. Każde dziś jest najlepsze.

Dyscyplina to rozwój

Dziś piszę z Kuby. Z miejsca gdzie niczego nie ma w wystarczającej ilości, z internetem na czele. To kraj, który czeka. Kuba czeka na śmierć Fidela, na dostawę w sklepie, na prezenty z zagranicy. Kuba siedzi w bujanym fotelu i jest pogrążona w codziennym marazmie. Ładne ubrania wiszą w szafie i czekają na wyjątkową okazję. Lepsze talerze i sztućce czekają na godniejszych gości niż ich właściciele. Nowa pościel od miesięcy leży nietknięta. Na reprezentacyjny obrus zawsze trzeba położyć coś brzydszego, co spokojnie można zachlapać. Kubańczycy sami mawiają, że są trzecim światem i nie przywykli do celebrowania codzienności. Dla nich lepszy czas nadejdzie jutro. Kiedyś. Ale nie dziś.

Jednocześnie to Kubańczycy nie wkładają sobie do głów żadnych ideałów, które powinni osiągnąć, które u nas płyną wartkimi strumieniami mediów. Nie żyją mechanicznie według kalendarza, a kubańskie 10 minut potrafi trwać wieczność. Obca jest im dyscyplina, ale bez niej pozostają pogrążeni w marazmie smutnej codzienności.

Teraz albo nigdy

Czas w długiej podróży płynie inaczej. Celebrujesz codzienność, nie ma pośpiechu, a wręcz sama podróż jest celebracją życia.

Nauczyłam się nie odkurzać świeczek. Bo czy jest lepsza okazja na ich zapalenie niż samo dziś? Zrozumiałam, że na ulubione perfumy zawsze jest dobry czas. A najlepszy moment na rozpoczęcie spełniania marzeń, to właśnie ten moment. W końcu… „W rzeczywistości przecież umieramy co wieczór”. I najlepiej tego samego wieczora wyrzucić wszystkie książki o zarządzaniu sobą i marzeniami i po prostu zacząć żyć. Po swojemu.

Posłowie

Dziś już jestem w Warszawie i właśnie odkopałam słowa pisane wyżej. Zresztą nie były jakoś specjalnie schowane, bo na pulpicie. Po ośmiu miesiącach wracam do swojego życia, które bardzo lubię. Snuję nowe plany i każdego dnia widzę, że hierarchia rzeczy ważnych mocno uległa zmianie. I dobrze. Mnie w każdym razie to odpowiada.

A tutaj, o w tym wywiadzie poniżej, w pięknych wnętrzach agencji reklamowej, mówiłam o swojej podróży, ale sądziłam, że nie… to na pewno jeszcze nie teraz. Kiedyś, ale nie dziś. Dosyć szybko zweryfikowałam swoje słowa i spakowałam plecak, by… żyć. Bo w życiu ważne jest życie. Nic więcej, nic mniej. Swoją drogą, wyglądam na strasznie zmęczoną i niewyspaną na tym nagraniu…

 

 

Barbara Stawarz-García