Zimna wojna Indii z Zuckerbergiem

Ostatnia aktualizacja 4 sierpnia 2020

W Indiach szukałam Gandhiego a znalazłam Zuckerberga. Król social media chce być coraz bliżej Wschodu i – jak się okazuje – Internet jest kałasznikowem naszych czasów. Władza dziś to wolność słowa i dostęp do informacji.

Zimna wojna Indii z Zuckerbergiem

Biurokracja w Indiach

Do Orissy, plemiennego stanu na wschodzie Indii, przyjeżdżam w piątek późnym popołudniem. Mój przyjazd był już zgłoszony kilka tygodni wcześniej miejscowym władzom i policji. Mailowo przekazałam skany wizy i paszportu, ale w Indiach biurokracja jest tak rozhulana i skany są potrzebne właściwie wszędzie, więc niespecjalnie mnie to dziwiło. Ale rozbudziło to moją ciekawość. Dlaczego w demokratycznym państwie procedura przyjazdu wygląda dokładnie tak samo jak w reżimie Fidela Castro?

Indie też lubią mieć wszystko pod kontrolą, a najbardziej swoich obywateli i turystów. Jeśli chcemy wymienić pieniądze w banku to najpierw trzeba uzbroić się w cierpliwość, później w kopie wszelkich pozwoleń, wizy i paszportu, nieskazitelne banknoty i dopiero możemy walczyć o swoje. Po spisaniu ponownie swoich danych do oddzielnych dokumentów, oddaniu kilku podpisów i przepisaniu numeru i serii banknotów, które wymieniamy, mamy upragnione rupie indyjskie. Dane się mnożą w systemach, segregatorach lub luźno fruwają w kontrolowanym chaosie. Big data, która i tak ma marne szanse na przetworzenie i analitykę.

Strażnicy lasu w Orissie

Już w pociągu z Kalkuty do Balasore dało się zauważyć większą liczbę uzbrojonych żołnierzy, która i tak w Indiach jest niepokojąco imponująca. I znów to pytanie, skąd takie zabezpieczenia w rzekomo największej demokracji świata?  – Musieliśmy zgłosić przyjazd, bo dla osób z zewnątrz Orissa może być niebezpieczna. To tereny maoistów – mówi Gouri, który czeka na peronie pod dokładnie wskazanym wagonem. Żadnego marginesu dla niemiłych niespodzianek. Eskorta od pociągu do samochodu, którym przez wioski i lasy jedziemy do biura organizacji Janamagal.

Kilka lat temu maoiści w Orissie przetrzymywali dwóch włoskich turystów, którzy fotografowali piorące nad rzeką kobiety. I to jedna z niewielu informacji, która przedostała się do międzynarodowych mediów na temat maoistów. Sami zainteresowani do dziś mają wizerunek komunikujących się kałasznikowem, a ich informacją jest amunicja. Żadnych wiadomości więcej. Co i dlaczego robią, kim są.

Po zmroku docieram do Janamagal, Center for Independet Living. To organizacja założona przez Jyotshnę Das, absolwentkę Kanthari. W Kerali, na przeciwnym wybrzeżu Indii, Jyotshna spędziła siedem miesięcy. To tam kształcą się przyszli działacze społeczni z całego świata, by w przyszłości z sukcesem prowadzić swoje projekty. Kurs zakończony publicznym wystąpieniem daje początek dziesiątkom inicjatyw każdego roku, które zmieniają życie tysięcy ludzi. Jednym z takich projektów jest właśnie Janamagal.

Projekt Jyotshny skierowany jest do kobiet doświadczonych przemocą domową. – Sama wiem co to znaczy i wiem, że dla kobiet z Orissy przemoc domowa jest traktowana jak rodzinna tradycja – mówi Jyotshna. – Skoro z pokolenia na pokolenie kobiety są bite, to one myślą, że to jest normalne, że właśnie tak powinno być. Ktoś im musi powiedzieć „to jest przemoc”. Pomyślałam dlaczego nie ja? – opowiada Jyotshna z przejęciem i smutkiem w głosie jednocześnie.

Zimna wojna Indii z Zuckerbergiem

Internet w sari

Do Orissy przyjeżdżam z zamiarem przeszkolenia kobiet z Janamagal, a jest ich aktualnie 267, z marketingu internetowego. Po co? To co robi Jyotshna to nie tylko szkoła życia dla hinduskich kobiet, ale przede wszystkim szansa na wyjście z biedy. Kobiety zbierają w lasach Orissy zioła, z których powstają ajurwedyjskie kosmetyki, medykamenty, a niedługo także kadzidła. Marketing jest im potrzebny, by dotrzeć do klientów. Okazuje się, że to te same lasy, w których grasują maoiści i rzekomo zabijają ludzi. Taką mają opinie w mediach i taki wizerunek skutecznie został zbudowany w indyjskiej opinii publicznej.

Facebook, Twitter, blog, ja i kobiety w sari. Co to będzie za szkolenie! Szybko przekonałam się, że chyba jednak pomyliłam sobie miejsca, a moja wyobraźnia poszybowała o kilka megabajtów za daleko. Naczytałam się o projekcie Internet saathi, który jest inicjatywą Google India i który to dał mi błędne wyobrażenie digitalizacji indyjskich wiosek. – Oficjalnie w Orissie ponad 80% mieszkańców ma telefony, ale w rzeczywistości ma około 40%. Ja sam mam pięć kart SIM i zakrzywiam te dane – mówi Gouri, również absolwent Kanthari, bliski współpracownik Jyotshny.

Internet Saathi to projekt inspirowany bangladeskimi info lady. Kobiety z telefonami komórkowymi jeżdżą na rowerach do wiosek i uczą inne kobiety – bo podział na płeć żeńską i męską jest widoczny na każdym kroku – jak korzystać z internetu. Nie znalazłam w Indiach nikogo kto słyszałby o Interet Saathi, a z Google India również nie udało mi się w tej sprawie skontaktować. Pozostaje wierzyć medialnym doniesieniom Google’a, że projekt rozwija się nie tylko w komunikatach prasowych.

Nazajutrz spotykam się z pierwszą grupą kobiet z Janamagal. Siedzą w sari, pięknie ubrane, na podłodze rządowej świetlicy. To tam się spotykają najczęściej, jeśli nie zbierają ziół. Owszem, w większości mają telefony, ale internet w Orissie jest tak powolny, że działania marketingowe w social media to melodia przyszłości. Dziś Jyotshna wysyła posty mailowo do Gouriego, by ten z Bhubaneswar, ze swojego biura, umieścił je na Facebooku. Komunikacja jest mocno utrudniona. 3G jeśli już jest, to i tak działa jak 2G.

Szkolenia zatem nie będzie. Słucham za to wykładu na temat asertywności i przeciwdziałania domowej przemocy. A jest co robić, bo sytuacja kobiet w Indiach, szczególnie na wsiach, jest dramatyczna. Są traktowane jak gorszy gatunek i to już od samych narodzin. Dwie dziewczynki oznaczają koniec pomnażania. I tak ich narodziny były wystarczającym nieszczęściem i upokorzeniem.

Zimna wojna Indii z Zuckerbergiem

Najpierw mąż, później telefon

Ale dyskryminacja kobiet sięga również internetu. Pod koniec lutego władze stanu Gujarat na zachodzie Indii ogłosiły, że kobietom poniżej 18. roku życia, a także wszystkim pannom, trzeba zabrać telefony komórkowe. Argument? Przeszkadzają im w nauce i pogarszają ich sytuacje. – Dziewczyny nie uczą się i nie zachowują właściwie, jeśli mają telefony. Najpierw niech skończą studia i wyjdą za mąż, a dopiero później będą mogły mieć telefony. Do tego czasu mogą korzystać z telefonu ojca – powiedział Fundacji Thomson Reuters Ranjit Singh Thakor, prezydent Mehsany, miasta w stanie Gujarat.

Zuckerberg sprząta i digitalizuje

Ponad 1,2 miliarda ludzi to rynek, którego nie można przegapić. Również dla polskich przedsiębiorców Hindusi to tania siła robocza. Z dumą publikują na Facebooku posty z Bangalore, hinduskiej Doliny Krzemowej, w których chwalą się zagranicznym biurem. Z miłości do Indii? Owszem, świetnych specjalistów w IT tutaj nie brakuje, ale ich największą zaletą przede wszystkim jest ich niski koszt. Zazwyczaj to chęć wyższego zysku wysyła kolejne białe kołnierzyki na Wschód.

Również Mark Zuckerberg poczuł miętę do Indii, choć to chyba akurat ostatni zapach, który można tu spotkać. W 2015 roku powołał do życia fundację Internet.org, obecnie pod nazwą Free Basics, która ma dawać darmowy, ale limitowany internet dla wykluczonych cyfrowo mieszkańców najbiedniejszych krajów. Dostępne są więc Facebook i serwisy firm, które współpracują z korporacją Zuckerberga. Słowem – nic za darmo. – Facebook opowiada się za pomaganiem łączeniu ludzi i dawaniem im głosu, aby mogli kształtować własną przyszłość – pisał Zuckerberg.

Inny jego projekt dla Wschodu to aplikacja Czyste Indie, która ma wspierać rządowy projekt sprzątania kraju. Nie do końca wiadomo jak to ma działać, ale aplikacja ma wspierać walkę o czystość. A jest co robić, bo 13 z 20 najbardziej zanieczyszczonych miast na świecie znajdują się w Indiach.

Zimna wojna Indii z Zuckerbergiem

Zuckerberga zabawy w Gandhiego

Bliska współpraca z rządem zazwyczaj popłaca biznesmenom. Mark wie, że najpierw trzeba coś dać, żeby później charytatywnie, cały na biało, mógł pozyskać miliony nowych użytkowników. 

W Indiach właśnie trwają Mistrzostwa Świata w krykiecie. To ważne wydarzenie dla Indusów, którego również nie przegapił Zuckerberg. W serwisie można dodawać zdjęcia z filtrem, by zademonstrować swoje kibicowanie. Pakistańczycy często dodają zdjęcia drużyn indyjskich i odwrotnie. Politycznego aspektu nie może zabraknąć na współczesnej agorze, a wizerunek Zuckerberga znów zostaje podszlifowany.

Ale „największa na świecie demokracja” pod pretekstem naruszenia architektury internetu i niewłaściwej infrastruktury postanowiła zakręcić Facebookowi kurek, którym miała płynąć niebieska woda. Brzmi to paradoksalnie biorąc pod uwagę, że w Indiach 600 milionów osób nie ma toalet, a 300 milionów jest poza zasięgiem elektryczności.

Prawdziwy powód? Polityka i pieniądze. Po pierwsze, choć limitowany, to jednak darmowy internet, uderzał w ofertę konkurencyjnych dostawców internetu, co stanowiło nierówną konkurencję. Po drugie, i wróćmy w tym momencie do lasów Orissy, rząd Indii lubi mieć wszystko pod kontrolą. Darmowego – no prawie darmowego – internetu zatem nie będzie.

Zimna wojna Indii z Zuckerbergiem

Kraj samobójców

To właśnie w Indiach popełnia się najwięcej samobójstw na całym świecie. Powód? Bezsilność, rozpacz, spirala długów. Po prostu bieda. To również dotyczy maoistów, którzy mają wizerunek zabójców biegających z kałasznikowami po lesie.  Ale są tam, bo bronią swojej ziemi, a pech chciał, że okazała się ona bardzo cenna.

W samej Orisie złoża boksytu (który posłuży do produkcji broni) są warte 2,27 biliona dolarów, co dwukrotnie przewyższa PKB Indii. A rząd napompował wizerunek najszybciej rozwijającej się gospodarki, naobiecywał kontrahentom konkretne zera, specjalne strefy ekonomiczne i teraz trzeba się z tego wywiązać. I tak jak w czasie imprez sportowych sprząta się z New Delhi bezdomnych, tak z lasów trzeba sprzątnąć plemiona, które sprzeciwiają się budowom kolejnych dróg prowadzących przez ich dom, czy kolejnej kopalni, która rujnuje cały ekosystem. Lasy, góry, rzeki.

Arundhathi Roy w książce Indie rozdarte dokładnie opisuje tło walki maoistów z rządem i światowymi korporacjami. Także manipulacji, którą uprawiają indyjskie media. „Okazuje się, ze nie da się pogodzić dziesięcioprocentowego wzrostu PKB i demokracji” – pisze Roy. Koszty społeczne i środowiskowe poniesione przez Indie spustoszyły lasy i rozwarstwiły jeszcze mocniej i tak najbardziej rozwarstwione społeczeństwo świata. Kopalnie budowane w Orissie, drogi szybkiego ruchu, które przecinają lasy, zabrały ludziom prace, dach nad głową i nadzieję. Tę samą, która podobno umiera ostatnia. A gdyby te same osoby mogły walczyć słowem, prawdą? Tutaj Zuckeberg ma rację – dostęp do przepływu informacji jest dziś niemalże tak samo cenny dla plemion jak boksyt dla rządu.

Zimna wojna Indii z Zuckerbergiem

Potęga IT dla wybranych

O Bangalore mówi się, że jest indyjską Doliną Krzemową. W Indiach powstaje wiele projektów IT, a jeszcze więcej jest tu specjalistów IT. Ale prawda o penetracji Internetu jest przygniatająca. Według badań Pew Research Center w 2015 roku dostęp do internetu miało 22% społeczeństwa. Przy 1,2-miliardowej populacji to daje 900 milionów poza siecią. Centre for Communication and Development Studies w Indiach jako powody podaje:

– brak właściwej infrastruktury,
– gender (wg Pew 27% mężczyzn i 17% kobiet korzysta z internetu),
– brak środków (75% społeczeństwa żyje za mniej niż 74 dolary miesięcznie (4000 rupii),
– brak świadomości (szczególnie na obszarach wiejskich, gdzie większość nawet o istnieniu internetu nie wie).

Rząd świadomy problemu obok wcześniej wspomnianych argumentów ma jeszcze jedno, jakże aspiracyjne wytłumaczenie. – Korzystania z Internetu uczymy się od dzieci. Jeśli one korzystają z Facebooka, YouTube-a i Whatsappa, to również starsi tam zostaną – mówi CNN Hutokshi Doctor, dyrektor CCDS.

– Czy doszłoby do Holocaustu gdyby istniał wówczas internet? Nie jestem tego pewien. Wszyscy od razu dowiedzieliby się co się święci – pisał Umberto Eco (Nie myśl, że książki znikną). A ja na koniec wizyty w Orissie pytam Jyotshne o jej największe wyzwanie w rozwijaniu organizacji. – Las. Dostęp do ziół jest dla nas wszystkim – odpowiada krótko.

Zimna wojna internetowa oznacza brak przepływu informacji. To właśnie dlatego lasu trzeba bronić kałasznikowami. Innych sposobów nie ma. I choć Gandhi uczył pozostawania biernym wobec przemocy, nieodpowiadania atakiem na atak, to sytuacja maoistów pokazuje, że kiedy nie można głośno zabrać głosu, atak jest jedyną formą obrony. Niech Zuckerberg digitalizuje Indie. Nawet jeśli kierują nim tylko przesłanki ekonomiczne, to wszyscy mogą na tym zyskać. No może z wyjątkiem indyjskiego rządu i największych graczy z branży górniczo-hutniczej.

Zimna wojna Indii z Zuckerbergiem

Tekst powstał w Indiach w 2016 roku.

Barbara Stawarz-García

Dodaj komentarz