Życie w Indiach nie ma liczby pojedynczej

Ostatnia aktualizacja 4 sierpnia 2020

Dwie dziewczynki oznaczają koniec pomnażania rodziny. Ale ta próba opanowania populacji nie zmienia faktu, że w Indiach indywidualizm nie istnieje. Także marzenia mają tu wymiar zbiorowy i wypowiadane są w liczbie mnogiej.

Życie w Indiach nie ma liczby pojedynczej

Narcystyczne pokolenie

Najsilniejszym mechanizmem w serwisach społecznościowych, czy w ogóle w marketingu, jest odnoszenie się do naszego ego. Zaabsorbowani sobą, wychowani w narcystycznej kulturze, gdzie wielokrotnie powtarzane hasła o asertywności skutecznie wbiły się w głowę, przekonaliśmy się o poczuciu swojej wyjątkowości. Czy mogłoby zdarzyć się coś złego? Trzęsienie ziemi? Tak, w Tajwanie, ale nie u nas. Polska, naród wybrany. I jeszcze to, że Polak potrafi. Ta roszczeniowość, a jednocześnie kompleksy wobec Zachodu. I tak stoimy w rozkroku. Lepsi od jednych, ciągle gorsi od tych drugich. Ale zawsze wyjątkowi.

W grupie niekoniecznie. Przecież nie lubimy spotykać Polaków za granicą, a już tym bardziej utożsamiać się z nimi. Cebulaki jedne z reklamówkami. Ale my nie. Nie, nie. My jesteśmy inni. Lepsi. A to dopieścimy swoje zdjęcie profilowe na Facebooku, a to pochwalimy się skokiem ze spadochronem. Te nasze małe bohaterstwa dnia codziennego. A inni to albo gorsi, albo dziwni tacy. Nie to co my w każdym razie.

My to mamy wyjątkowe marzenia, a już na pewno właściwe poglądy. Zbiorowość nas nie interesuje. Jedna osoba w jednym samochodzie. Małe stoliki w kawiarniach ciasno ułożone – w sam raz dla armii singli z komputerami. I te puste mieszkania. Niby ktoś w nich mieszka, ale jakby życia brakowało. Zapach jedzenia także w liczbie pojedynczej.

Zawstydźmy swoje marzenia

Z Kalkuty przyjeżdżamy pociągiem do Balasore, w plemiennym stanie Orissa na wschodzie Indii. Pod właściwym wagonem, by nie zatopić się całkowicie w wielotysięcznym tłumie, który przywiózł jeden tylko pociąg, czeka na nas Gouri. Niski, energiczny – już na pierwszy rzut oka widać, że w jego żyłach płynie działalność społeczna. Przez wioski i lasy, manewrując między rowerzystami, krowami i skuterami, docieramy na miejsce. Do biura Jyotshny, które jednocześnie jest domem, a właściwie przybudówką do domu rodziny, która mieszka za ścianą. Dzielą jedno podwórko i jedną studnię. Nie ma mowy o niepotrzebnej prywatności. Nie w Indiach. Tutaj nawet relacje rodzinne są ułożone i skrzętnie pilnowane. Nikt nie może wymknąć się spod klosza. Synową kieruje, czy raczej pomiata, teściowa. Ona z kolei zależna jest od syna. Synem rządzi ojciec, a ten podlega stryjecznemu wujowi. Każdy jest pod kontrolą.

Gouri i Jyotshna są absolwentami Kanthari. Przez siedem miesięcy uczyli się po drugiej stronie Indii, w stanie Kerala, jak prowadzić projekty społeczne. Teraz rozwiązują problemy, które dotknęły ich samych. Gouri pomaga dzieciom, które zostały wysłane do pracy, nie do szkoły. Joshna zbudowała społeczność 267 kobiet. Maltretowanych, ubogich, źle traktowanych przez mężów. Kobiet, które zgodnie z hinduizmem, odpracowują w tym wcieleniu swoją złą karmę. Czy też bardziej po naszemu – dostały od życia gorszą kartę. I gorszego męża. Czy mają swoje marzenia? A jeśli tak, to jakie?

Życie w Indiach nie ma liczby pojedynczej

Szkoła zmieniania mężów

Rikszą dojeżdżamy do rządowego budynku. W sali czeka na nas 27 kobiet. To sekcja grzybiarek. Organizacja Jyotshny – JANAMANGAL (ang. well being) – to nie tylko edukacja, ale przede wszystkim miejsca pracy. Kobiety zbierają zioła czy właśnie grzyby, a z nich powstają kosmetyki i medykamenty. Pięknie ubrane w sari, z dziećmi zawiniętymi pod kolejną warstwą i onieśmielone. Witają nas dłońmi ułożonymi do modlitwy i uśmiechami. Jest sobota, więc dziś zamiast pracy będzie wykład.

W gorącej i dusznej sali, z chwilowo wyłączonymi wiatrakami, bo pali się rytualna świeca, otulone zapachem kadzideł, słuchamy wykładu. Przystojny i pewny siebie mężczyzna wykrzykuje i gestykuluje. Mówi o alkoholizmie i przemocy w domu. Uczy jak zmienić swojego męża, jak mówić nie i jak wyrwać się z tego ponurego kręgu przemocy. Hinduski słuchają w zamyśleniu, jakby w głowie wyświetlały dziesiątki scen ze swojej codzienności.

– Alkohol to religia dla mężczyzn, musicie się temu sprzeciwiać – akcentuje mentor i spotyka się z aprobatą słuchaczek. A w naszych głowach wciąż jedno pytanie – o czym one marzą? W większości nasze rówieśniczki. Czy pod zamkniętymi powiekami, tuż przed snem, mamy choć trochę podobne myśli? Wreszcie możemy zapytać głośno i zniecierpliwione czekamy na odpowiedzi.

My. MarzyMY o… 

Kobiety rozmawiają w grupach. Krótko dyskutują o swoich marzeniach.

W Mahabharacie, Bhagawadgicie i Ramajanie, świętych księgach hinduizmu, które zaczęły powstawać około 400 lat przed Chrystusem, zostały spisane najważniejsze tradycje. Sprowadzają się one do określonego zachowania, stylu życia. Nie są to ścisłe terminy religijne, które trzeba wyrecytować jak na egzaminie dopuszczającym do bierzmowania. Tak należy żyć i na wsiach w Indiach tak właśnie się żyje. Najważniejsze to wyrzeczenie się siebie i bezinteresowne działanie. Ta podstawowa znajomość hinduizmu tłumaczy to, co za chwilę usłyszymy.

– Marzymy o zrozumieniu. O zrozumieniu między kobietą a mężczyzną – głośno mówi przedstawicielka pierwszej grupy. To ich wspólne marzenie. Są mężatkami, które znalazły się w aranżowanych przez rodzinę związkach. Starsze miały 14 lat, te z młodszego pokolenia najczęściej 18. Łączą je stłamszone marzenia o wielkiej miłości, którą znają tylko z Bollywood. W Indiach istnieje przekonanie, że miłość jest na tyle niestabilna i zmienna, że nie może być filarem rodziny. Jest zagrożeniem jej trwałości. Teraz pozostaje im marzyć o zrozumieniu.

Samo okazywanie uczuć też nie jest mile widziane. Młodzi zakochani, tam gdzie nie ma aprobaty rodziny, kryją się w ustronnych miejscach. Najczęściej dotyczy to wielkomiejskiej młodzieży, która ukrywa się w parkach. Za parasolami. Ale na to też nie ma zgody. W jednym z parków w Kalkucie, by wyeliminować takie gruchające gołąbki, wprowadzono zakaz wchodzenia z parasolami. Ot kolejna regulacja, której nie sposób egzekwować.

– Chcemy, by problem ubóstwa przestał istnieć. Marzymy, by pokonać biedę – mówi nieśmiało reprezentantka kolejnej grupy. Ale nie przestają na marzeniach. Już niedługo ruszają z produkcją kadzideł, które dadzą im zarobek. Wyzwolą z biedy. Chociaż troszeczkę.

Kult indywidualizmu jest sprzeczny z hinduizmem. To słychać również w marzeniach. Kolejna grupa mówi o równości. Stęsknione za równouprawnieniem, upokarzane i nierzadko bite marzą o tym, że kiedyś małe dziewczynki będą na świecie tak samo mile widziane jak chłopcy. A później, jako już dorosłe kobiety, będą mogły nosić beton na budowie. Bo o tym też marzą. Jeszcze do niedawna praca fizyczna była dla nich niedostępna. Teraz, dzięki kilogramom noszonym na głowie, mogą uciec od nędzy i biedy. Może kiedyś będą mogły siłę mięśni zmienić na siłę charakteru i zdobędą prawo do decydowania o sobie. To ich kolejne głośno wypowiedziane pragnienie.

– Marzymy o wysprzątaniu naszego środowiska. O zaprowadzeniu porządku – mówi w imieniu ostatniej grupy młodziutka dziewczyna w bajecznie kolorowym sari. Z nakryciem na głowie, co zdradza, że jest mężatką. Brud Indii jest tak przytłaczający, że czystość urasta do rangi marzenia. Jest symbolem lepszego życia. Jak klimatyzacja. Kto ma do niej dostęp chłodzi wnętrze jak opętany. Stać go na odgrodzenie się od oddychania biedą i spalinami.

Statyści we własnym życiu

Życie w Indiach nie ma liczby pojedynczej

„Życie w Indiach nie ma liczby pojedynczej – jest zawsze zbiorowe. Jego sens i wartość leżą w połączeniu, nie w indywidualności” pisze Paulina Wilk w swojej reporterskiej książce „Lalki w ogniu”. Kraj, w którym na na 2,5 proc. globu mieści się 17 proc. ludzkości jest najlepszym miejscem do rozpuszczenia ego.

By dojechać do Orissy musiałam ponownie znaleźć się na dworcu Howrah w Kalkucie. Tam widzi się za dużo. Zawsze za dużo. Znalazłam skrawek podłogi. To zachodnie poszukiwanie enklawy spokoju, by dać wyraz indywidualizmowi i zaakcentować potrzebę prywatności. Nagle otoczyły mnie sari, tobołki, brudne stopy. – Hej, jestem tu, nie widzicie mnie? – Krzyczałam do siebie w duchu, kiedy ocierały się o mnie kolejne jednostki większej zbiorowości.

Ale tu nie ma miejsca na tworzenie bezpiecznych dystansów. Wobec czasu i tak wszyscy jesteśmy równi. W czekaniu na pociąg i w umieraniu też. Niezależnie od skomplikowanej hierarchii społecznej w Indiach. Jak statyści na planie filmowy. Nie reżyserzy własnego życia – statyści w wielkiej zbiorowości.

A marzenia? Każdy ma takie na jakie go stać. Tak samo jak pięcioosobowej rodziny na jednym skuterze nie stać na myślenie o bezpieczeństwie. A tym bardziej o indywidualności.

No tak. Ale przecież to nie my. Wykształciuchy. To Hindusi. Inni tacy. Biedniejsi. Z tej drugiej i gorszej strony naszego rozkroku porównywań, by napompować własne ego. Uf jak dobrze.

Tekst powstał w Indiach w 2016 roku.

Barbara Stawarz-García

Dodaj komentarz