Nocą boję się trzęsienia ziemi

Ostatnia aktualizacja 4 sierpnia 2020

Współczesny atlas świata to mapy strachu. Przed wakacjami sprawdzamy ryzyko terroryzmu i klęsk żywiołowych. Stoimy rozdarci między McŚwiatem, który symbolizuje nowoczesność i Dżihadem, który sprzeciwia się kulturze masowej. „Czy Ziemia ma przeje**ne” – jak pyta Brad Werner, badacz układów złożonych? Czy Internet może nam pomóc?

Nocą boję się trzęsienia ziemi

25 kwietnia 2015 roku zatrzęsła się ziemia w Nepalu. Tysiące ofiar, tysiące ludzi bez dachu nad głową i buddyjskie świątynie w gruzach. Obraz, który przeraził i poruszył cały świat. Odwołane wycieczki i ostre hamowanie turystyki w Himalajach. Bo strach, bo ruina. Ale dlaczego ziemia jest coraz bardziej niespokojna? Czy mamy na to wpływ?

Styczniowy wieczór. Pakuję plecak do Azji. Odhaczam kolejne punkty na liście, by dobrze przygotować się na trekking. Ale jest jedna rzecz, na którą przygotować się nie da.

– Iza, wiesz, że trzęsienie ziemi tam możliwe jest w każdej chwili? – pytam moją współtowarzyszkę.
– Wiem, liczę się z tym.

Ciepłe ubrania i sprzęt dolecą do mnie razem z Izą w kwietniu, a ja z lekkim plecakiem i matą do jogi jadę do Indii.

Jest 25 lutego. Andamany – Archipelag na Oceanie Indyjskim. Pięć dni drogą morską lub dwie godziny samolotem od Indii. Daleko. Gorący wieczór, siedzimy w jedynej knajpie z wifi, śmiejemy się, rozmawiamy, przed nami świecą się jabłka od Jobsa.. Beztroskie symbole McŚwiata na jednym talerzu. I nagle Carlos, zawsze uśmiechnięty Hiszpan, z przerażeniem pokazuje na swoim Macbooku ostrzeżenie przed tsunami. Na Havelocku, maleńkiej wyspie jak na siłę tsunami, mielibyśmy marne szanse. Czerwony alarm przesuwał się jednak w stronę Sumatry. I z pewnością tam też nikt wielkiej fali nie zapraszał.

Dwa miesiące później byłam już w środku Himalajów na trasie trekkingowej dookoła Annapurny. W maleńkiej wiosce siedzimy przy kolacji i rozmawiamy z naszym gospodarzem. Przy obieraniu czosnku i przy świecach, które grzeją dłonie, zaczął opowiadać o trzęsieniu.

– Przez miesiąc spaliśmy na zewnątrz, bo baliśmy się, że ziemia znowu się zatrzęsie – mówi w głębokim zamyśleniu.

Słuchając tego w kurtce puchowej mogłam sobie tylko wyobrazić, że musiało być i zimno i strasznie.

Kilka tygodni później jestem w Kathmandu i moim nowym atrybutem każdego dnia jest maska na twarzy. I nie jest to maseczka nawilżająca. Powietrze jest tak zanieczyszczone, że zamaskowani ludzie są tu częścią krajobrazu. Wszechobecne motory i stare pojazdy smrodzą niemiłosiernie. Kiedy wzmaga się wiatr, spaliny i brud zmieniają miasto w cmentarzysko. Nie trzeba znać się na układach złożonych, by dostrzec, że nie jesteśmy w najbardziej sprzyjającym środowisku dla ludzkiego życia. To musi nieść ze sobą konsekwencje.

Za mną wyjątkowo niespokojna noc. Śpię w budynku, który wiem, że w czasie trzęsienia wyglądał jakby tańczył walca wiedeńskiego.

– Wszystko się ruszało – opowiada właściciel Elbrus Home. – Wybiegłem na zewnątrz i byłem przerażony – mówi wspominając trzęsienie

Ja natomiast za każdym razem kiedy obok przejeżdża duża ciężarówka – a jest to przy niewielkiej ulicy jak na takie pojazdy – budzę się i mam wrażenie, że dokładnie czuję drżenie ścian. Drżenie – wyimaginowane lub nie – które budzi w nocy i budzi niepokój.

Tykająca bomba

Nocą boję się trzęsienia ziemi

Powierzchnia Nepalu zmniejsza się każdego roku na rzecz Indii i Tybetu o około 8 cm. Himalaje z całą swoją wielkością to efekt – mówiąc kolokwialnie – ściskania Nepalu. Matka Natura potrafi się nieźle zabawić. Problem jest jednak taki, że bywa bardzo rozkapryszona i nie lubi jak się jej dyktuje warunki gry. A człowiek nie bierze pod uwagę, że wszystko co robi przeciwko ziemi odwraca się przeciwko niemu. Na coraz częściej powtarzające się anomalia pogodowe największy wpływ mają zmiany klimatu. Nie są to żadne boskie kary za grzechy ludzkości.

Choć turystyka równa się transport i zanieczyszczenie, to jednak nie to jest najgorsze dla środowiska. Dla coraz większego braku bezpieczeństwa na ziemi. Bo to co mamy dzisiaj na całym świecie to powodzie, tsunami, trzęsienia ziemi, niespodziewane śnieżyce. I jeszcze terroryści. Kurczy się lista bezpiecznych miejsc. Kurczy się lista miejsc gdzie można spać spokojnie. Gdyby tak można było zasnąć w wirtualnej przestrzeni. Bo przecież w Internecie jest wszystko – miłość, seks, pieniądze… Ale nie sen. Nie bezpieczny sen. Tylko kto myśli o tym… jedząc mięso?

Transport czy wydobycie boksytu do produkcji broni (więcej o tym piszę w tekście: Zimna wojna Indii z Zuckerbergiem) zmieniają klimat. Jednak to przemysł hodowlany powoduje emisję 40 procent więcej gazów cieplarnianych. I to przemysł hodowlany jest najważniejszą przyczyną zmian klimatu. Prawda o kotlecie na talerzu jest bardzo niewygodna, ale fakty są takie, że nieświadomość skutków nieograniczonego jedzenia mięsa powinna nas wszystkich mocno zawstydzać. 18 procent wszystkich gazów cieplarnianych pochodzi z hodowli bydła. Wszystkożercy przyczyniają się do emisji gazów cieplarnianych siedmiokrotnie większej niż weganie.

Chów przemysłowy to – jak opisuje Jonathan Safran Foer w książce Zjadanie zwierząt – zautomatyzowany system nastawiony na wysoką wydajność, w którym ogromną liczbę zwierząt trzyma się w klatkach na fermie, modyfikuje genetycznie i karmi paszami zawierającymi antybiotyki, hormony i inne substancje chemiczne. Co roku około 450 miliardów zwierząt trafia na fermy przemysłowe (nie licząc ryb). Foer obrazowo wyjaśnia inne skutki jedzenia mięsa, ale to już nie jest kwestia klimatu. Mimo wszystko warto przy sushi pomyśleć, że na 1 kg krewetek przypada 30 kg martwych zwierząt wodnych.
Albo na autostradzie mijając kolejne budki KFC mieć świadomość, że Kentucky zabija kurczaki po 39 dniach życia, a jedna czwarta kurczaków, która idzie na rzeź łamie sobie w stresie kończyny.

Wege hipsteria – moda czy konieczność?

Nocą boję się trzęsienia ziemi

Najlepsze restauracje i kawiarnie w Nepalu znajdują się na piętrze. Powodem jest kurz, który uprzykrza życie. Książki w księgarniach są zafoliowane, a ubrania na ulicznych wystawach brudne. Jedna z moich ulubionych knajp w Kathmandu to OR2K. Żadna tam wegetariańska hipsteria. Po prostu nie serwują mięsa, co jest dla nich tak oczywiste, że nigdzie o tym nie informują. Jedynie zakłopotanym Japończykom, którzy pytają o kurczaka, muszą tłumaczyć, że nie znajdą w menu żadnego ptaka, świnki, Bugsa czy innego królika.

W OR2K zdecydowana większość klientów to turyści. Przedstawiciele McŚwiata, propagatorzy globalizacji. Wszyscy siedzą ze smartfonami i aktualizują swoje statusy na Facebooku, dodają nowe zdjęcia na Instagramie. Benjamin Barber w książce McŚwiat kontra Dżihad tak opisuje tę grupę: „MTV, Macintosh i McDonald’s (…). Za ich sprawą ludzkość zmienia się w jeden wielki park tematyczny. McŚwiat połączony środkami komunikacji, informacji, rozrywką i handlem. Między wieżą Babel a Disneylandem planeta nasza pospiesznie się rozpada i opornie zbiera w całość, a oba te procesy zachodzą jednocześnie”.

Kiedy Barber pisał te słowa nie istniał jeszcze Facebook i powszechna dominacja Google’a. Rozpad społeczeństw, a właściwie ich zmiana w jedno, wielkie, społeczeństwo wirtualne, nie postępowała w takim tempie jak dziś. Ale to właśnie McŚwiat i moda na zdrowe żywienie, która w nim panuje, są szansą na oddolne ruchy społeczne.

Facebook i ekologia mają ze sobą coś wspólnego – nie mają granic. I o ile na Facebooku możemy zablokować nieproszonych gości, to najbogatszych państw, które wywierają najbardziej niszczycielski wpływ na środowisko nie usuniemy z sąsiedztwa jednym kliknięciem.

Serwisy społecznościowe potęgują globalizację. Znoszą czas i przestrzeń – online jesteśmy wszędzie i nigdzie jednocześnie. Zawsze dostępni, niezależnie od strefy czasowej. Tak skomunikowana ludzkość ma wielką siłę, ale stoi też przed ryzykiem produkcji zobojętniałego społeczeństwa. Arthur Schlesinger Jr. cytowany przez Barbera pisze: „wielokulturowość nigdy nie jest niewinna, sygnalizuje bowiem wejście na drogę prowadzącą do dezintegracji”.

Współpraca jest konieczna

Benjamin Barber pisze: „Nawet najbardziej rozwinięte i samowystarczalne, zdawałoby się, państwa nie mogą już pretendować do pełnej suwerenności. To właśnie oznacza ekologia, termin sugerujący zanik wszystkich granic wytyczonych przez człowieka. I czy nam się to podoba czy nie współpraca jest konieczna.” Jednak czy jesteśmy gotowi do współpracy? Czy nowe środki komunikacji mogą nam pomóc nie ugotować się na ziemi?

Naomi Klein w swojej najnowszej książce To zmienia wszystko. Kapitalizm kontra klimat, pokazuje jak zgubny dla naszej planety jest konsumpcjonizm, ale wskazuje też na zmiany społeczne, które utrudniają wejście na właściwą drogę: „Współcześni ludzi są zbyt skupieni na sobie, zbyt przyzwyczajeni do osiągania satysfakcji, żeby mogli żyć bez pełnej swobody zaspokajania swoich zachcianek – a może wmawia nam to codziennie nasza kultura”.

Bo kultura wmawia nam wiele. Każdy wege facet to gej. To jest jasne. Biegający wegetarianin to combo zła. A ci wszyscy z eko biobazaru to jakaś nawiedzona banda zielonych. To ten sam sort, który siedzi w Kathmandu w OR2K i mlaszcze bezmięsnym falafelem. Dziwaki. To jednak biegające hummusiostwo z Placu Zbawiciela, niezależnie czy stoi za tym moda czy świadomość, robi małe kroki w kierunku tego, by chronić ziemię. McŚwiat, który dla wielu jest symbolem konsumpcjonizmu, wykonuje pierwsze ruchy. Właściwie każda jednostka indywidualnie, bo w epoce nowoczesnej jesteśmy i chcemy być coraz mniej zależni w swym działaniu od struktur społecznych. Serwisy społecznościowe również w dużej mierze tylko z nazwy są społecznościowe. Są zbiorem narcystycznych jednostek, które próbują być razem i wzajemnie dopieszczać swoje ego. To w nich jednak nadzieja na zjednoczenie milionów indywidualistów i wydaje się, że innej drogi nie ma.

Nocą boję się trzęsienia ziemi

Społeczeństwo się indywidualizuje

Prof. Mirosława Marody w książce Jednostka po nowoczesności po wielu latach obserwacji stwierdza, że „w epoce pospołecznej podstawową formą socjalizacji staje się indywidualizacja”. Ale Marody nie stwierdza końca życia społecznego. Przeciwnie – „człowiek niezmiennie pozostaje istotą społeczną, co oznacza, że jego poglądy na świat oraz zachowania są kształtowane przez poglądy i zachowania innych ludzi”. Facebook, Instagram, blogosfera – wszyscy upodabniają się do siebie. Miliony, które myślą, że są wyjątkowe każdego dnia robią te same wirtualne czynności. W momentach ważnych potrafią ze sobą współpracować, czego najsilniejszym przykładem w Polsce był protest przeciwko ACTA.

Francuski socjolog Alain Touraine, w głośnej i kontrowersyjnej książce Koniec społeczeństw prognozuje, że indywidualizacja oznacza, że coraz mniejsze znaczenie w definiowaniu losów ludzi mają struktury społeczne. Człowiek coraz częściej musi sobie radzić sam i sam szukać odpowiedzi.
Ale wiemy, że jeśli chodzi o zmiany klimatu, to za późno na indywidualne działania. Ten moment już przespaliśmy.

Czy Internet ocali naszą planetę?

Naomi Klein pisze „Tylko masowe ruchy społeczne mogą nas dziś ocalić. Bo wiemy, dokąd nas zaprowadzi obecny system, jeśli go nie powstrzymamy.”
Ograniczenie emisji gazów cieplarnianych porównuje do gospodarczych skutków wyzwolenia niewolników, do społeczeństw postindustrialnych, do strajków generalnych z dawnych lat.

„To  było dobre dla nich, myślimy ze wzrokiem przyklejonym do smartfonów, przeskakując między kolejnymi linkami, w rozkroku między koniecznością spłaty kredytu a niepewnością pracy na umowie śmieciowej – ale nie dla nas. Gdzie mielibyśmy się zorganizować? Komu zaufać? A co więcej, kto to taki, ci „my”?

Prof. Marody jest bardziej optymistyczna i stwierdza, że to w istniejących sieciach społecznych należałoby poszukiwać wyłaniania się sił społecznych. Dziś McŚwiat na Facebooku śpi i dobrze się bawi. Jednak zawsze można obudzić kogoś ze snu, ale nawet największy hałas nie obudzi kogoś, kto udaje, że śpi. Nawet trzęsienie ziemi.

Barbara Stawarz-García

Dodaj komentarz