Ostatnia aktualizacja 26 listopada 2020
Nowe technologie sieją społeczne spustoszenie. Niby serwisy społecznościowe, a stajemy się coraz mniej społeczni. Jak Indie, podobno najbardziej uduchowiony kraj, radzi sobie z digitalizacją?
Kilka dni temu, jeśli nie straciłam jeszcze rachuby czasu, Mark Zuckerberg opublikował zdjęcie, na którym otoczony jest przez ludzi zatopionych w wirtualnej rzeczywistości. Przechodzi obok nich niewidzialny. W internecie, również w serwisie Zuckerberga, zawrzało. Chwilę po tym Indie ogłosiły, że zabiorą nastolatkom telefony, by mogły zająć się bardziej pożytecznymi czynnościami niż gapienie się w smartfon.
Z Nowego Jorku wróciłam z galerią zdjęć ludzi zapatrzonych w telefony. Skala pochylonych głów była dla mnie uderzająca. Stajemy się dla siebie niewidzialni. I nie są potrzebne do tego żadne oculusy. Wystarczy smartfon z internetem i już jesteśmy z kim chcemy i gdzie chcemy. Czy aby na pewno? Oculus zresztą też nam obiecuje utopię: Oculus wants to make it possible to experience anything, anywhere, through the power of virtual reality. Jeśli tak, to w pięknych czasach nam przyszło żyć.
Cyfrowe hindu
W wielkim poczuciu zniechęcenia do samotności w sieci, jaką serwują sobie ludzie Zachodu, chciałam zobaczyć z bliska jak to wygląda na Wschodzie. Tam gdzie uduchowienie, według starych źródeł, powinno wylewać się z Gangesu na cały kraj. Kraj czarowników, uzdrowicieli, świętych żebraków. Miejsce działania Gandhiego, Matki Teresy czy wreszcie Dalajlamy. Indie. Kraj, o którym mówi się, że jest odporny na zmiany i spóźni się nawet na pogrzeb kultury Zachodu. Jak więc z digitalizacją radzą sobie Hindusi? I czy faktycznie jest tak, że nowoczesność niszczy wszystko, jak pisał Tiziano Terzani, który większość życia spędził jako reporter w Azji.
Woda czy wifi?
Dziś mijają dwa tygodnie odkąd myję się w zimnej wodzie. W większości miejsc jest to woda w wiaderkach. Bo bieżąca woda w Indiach to towar luksusowy. Zawsze jest jej za mało. W mieszkaniu w Bombaju miałam nieustanny dostęp do szybkiego wifi, ale woda w kranie była znakiem zapytania. Poza zasięgiem internetu byłam jedynie w pociągu między Bombajem a Kalkutą. 32 godziny podróży, plus dodatkowe dwie godziny spóźnienia. Tutaj to takie 20 minut w skali PKP.
Młodzi Hindusi w większych miastach obnoszą się ze swoimi smartfonami, ale i starsi nie zostają w tyle. Technologiczny postęp widać gołym okiem. Dostęp do toalet i wody pitnej w Indiach ma jedna trzecia tego ponad miliardowego społeczeństwa, a telefonów komórkowych używa blisko połowa. Łatwiej też przyłączyć się do wifi niż do kanalizacji.
#IndiaBloggers
W Bombaju poznaję Gię, blogerkę modową. Na długo przed wyjazdem śledziłam jej aktywność na Instagramie i Facebooku. Krótkie spódnice, mocny makijaż, bijąca ze zdjęć pewność siebie. Czy to te same Indie, przed którymi wszyscy ostrzegają?
Gia perfekcyjnie mówi po angielsku. To był jej pierwszy język w szkole. O duchowości, Gandhim, sytuacji hinduskich kobiet nie mówi za wiele. Odnoszę wrażenie, że w ogóle jej to nie interesuje i nie zajmuje. Z wielką energią za to doradza mi, które kolczyki i tuniki wybrać, by wtopić się w tłum w bardziej prowincjonalnych i tradycyjnych rejonach Indii. Chętnie pozuje do zdjęć i widać, że ma w tym niemałe doświadczenie.
Obiad jemy w nowoczesnej restauracji w loftowym stylu. Rozmawiamy o kuchni, internecie i blogosferze w Polsce, o kosmetykach. Po spacerze wśród brytyjskich zabudowań Gia odjeżdża Uberem. Jej samochód minie ulice, które zamieszkują tysiące ubogich. Czy ma przepraszać za to, że żyje inaczej? Nowocześnie, wygodnie, w zachodnim stylu.
Ja wracam pociągiem. W wagonie dla kobiet, który jest jedyny w całym składzie pociągu (w populacji Indii za sprawą kontroli narodzin lub cichych morderstw przeważają mężczyźni). Razem ze mną dziesiątki kobiet w bajecznych sari. Nie wyglądają na blogerki. Wyglądają za to jakby jechały na wesele. Za uśmiechem i kolorowymi tkaninami kryje się skromność i bieda. Te reprezentantki niższych kast – bo choć kasty oficjalnie zniesiono, to podziały w społeczeństwie są wciąż żywe – mają od dziecka wpojone, że jako kobiety są gorszym gatunkiem. Czy te przedstawicielki tradycyjnego Wschodu nie chciałyby być blogerkami? Niektóre z nich z pewnością czytają Gię i myślę, że chętnie zmieniłyby stojące miejsce w wagonie na nowoczesnego Ubera. Sari na przetarte dżinsy i t-shirt.
W wagonie dla pań, za kratami obok, znajduje się pusty przedział pierwszej klasy. Na jednej ze stacji wchodzi do niego niewidomy żebrak. Śpiewa z wyciągniętą ręką, do której nic nie wpada. Nie widzi, że nikogo tam nie ma. Świetny aktor czy jeden z tysięcy niewidomych z hinduskiej ulicy?
Indie – dom skrajności
W przepełnionych pociągach trudno o wolne miejsca. Do Kalkuty jadę nieco z przymusu pociągiem pierwszej klasy – tylko takie bilety zostały. Podział jest już mocno zaznaczony na dworcu. Poczekalnie dla kobiet, dla wszystkich i dla pasażerów wyższych klas. Te ostatnie klimatyzowane i… z wifi.
Anil, 50 kilkuletni przedsiębiorca z Kalkuty, pokazuje mi w pociągu, na swoim nowiutkim iPhonie 6, zdjęcia ze służbowych podróży z całego świata. W swojej kolekcji ma selfie z większości kontynentów. Pokazuje zdjęcia fabryk, które odwiedza, jedzenia, które jada w restauracjach i oczywiście mnóstwo zdjęć w chmurach – z samolotów, które przenoszą go tam, gdzie może zarobić więcej. Tym razem był to Singapur.
Zaniepokojona i spragniona duchowości Indii, a nie kontynuacji konsumpcyjnego życia na pokaz w serwisach społecznościowych pytam – A co z Gandhim? – Hm, Gandhi… – Zamyślił się Anil i nie powiedział nic więcej.
„Materialna siła wizji zachodniej pokonała wizję wschodnią i Azja, której zawdzięczamy bogów i idee, straciła swój spokój, goniąc za takim samym typem szczęścia, które nas już unieszczęśliwiło” – pisał Terzani w Nic nie zdarza się przypadkiem.
Indie Gandhiego to dzisiaj już zupełnie inny kraj. Tylko czy na pewno jest tu nad czym biadolić? Czy w ogóle dyskusja na temat digitalizacji Wschodu powinna sprowadzać się do oceniania? Dlaczego chcemy odebrać innym prawo do tego, co uważamy za część codzienności? Czy nowoczesność musi niszczyć kulturę, tradycję, relacje międzyludzkie i wykluczać duchowość?
„Ludzie nieuchronnie będą spędzać więcej czasu samotnie otoczeni technologią (środkami transportu i komunikacji) oraz w środowisku on-line, co wszakże może być czynnością w pełni społeczną” – pisze Jan Van Dijk w „Społecznych aspektach nowych mediów”. Tak się dzieje również w Indiach. Ludzie uciekają ze wsi przed brudem i ubóstwem do większych miast. Chcą wyrwać się z szarzyzny swojej codzienności, którą koloruje jedynie sari. Pragną nowoczesności, smartfonów, szybkiego internetu. Wychudzony Gandhi w kawałku bawełny nie jest ich wzorem do naśladowania.
Pociąg dojeżdża do Kalkuty. Anil wraca do rodziny, a ja po wyjściu ze stacji Howrah zostaję uderzona widokiem skrajnego ubóstwa. Nagi mężczyzna, o ciemno szarym kolorze skóry – z brudu – siedzi pośrodku przydrożnego wysypiska. Bierze do ust kawałek śmieci z gliną. Kawałek dalej całe rodziny zapełniają chodniki. Kawałek bruku jest luksusem. To tam wychowają swoje dzieci. Przetrwają najsilniejsi. Nędza, życie i śmierć mieszają się w jednym kotle. Brakuje wody, ubrań, jedzenia. Komuś brakuje nogi, komuś innemu wzroku. Jedyne czego nie brakuje to żebraków. Ale jak tu mówić o świętych żebrakach, o ideale życia w duchowej ascezie, kiedy hinduska ulica przedstawia obraz ludzi, którzy nie mogą i nie potrafią zapewnić sobie godziwej egzystencji?
Wszyscy chcą nowoczesności. Biadolenie nad destrukcyjną siłą cyfryzacji naszego życia z perspektywy ciepłej kanapy, szybkiego internetu i pełnej lodówki jest łatwe. Nie trzeba jechać do śmierdzących Indii, by docenić to co daje nam zachodnia cywilizacja. Obyśmy tylko potrafili sensownie z tego korzystać, nim wszyscy założymy na głowę oculusy w poszukiwaniu lepszego świata. Oby ten rzeczywisty był zawsze lepszy.
Odchodzenie od Gandhiego zapoczątkował w Indiach Nehru. Stały się one – jak pisze Terzani – coraz mniej zakorzenione w wioskach, których czystość była ideałem Gandhiego, a coraz bardziej wtapiające się w globalną wioskę, gdzie czysta jest tylko chciwość.
A Gandhi? Jest. Jest na wszystkich banknotach. Tych w rękach Gii i Anila. I tych, które trafią w końcu do niewidomego żebraka także.
- Jakie ubezpieczenie turystyczne wybrać na Kubę - 14 lipca 2023
- Gorąca krew, czyli miłość po kubańsku - 4 lipca 2023
- TEDx Koszalin: Kuba. Wyspa, która zmienia wszystko - 30 maja 2023