Ciąża na Kubie. Wszystko jest możliwe, nic nie jest pewne

Ostatnia aktualizacja 1 lutego 2020

– Jorge zrobi ci USG. Żona Franka czeka, by cię zbadać. Junani, lekarz internista, zrobi wszystkie badania, on to się zna na rzeczy. Liście specjalistów, wśród których jeden jawił się jako lepszy od drugiego, nie było końca. Tylko dlaczego w to uwierzyłam, nawet przez tę krótką chwilę, znając bardzo dobrze kubańskie realia? No tak. Kuba uwodzi, czaruje i potrafi pokolorować szarą rzeczywistość. To teraz czas na realia.

Rodzina na Kubie jest najważniejsza. To absolutny priorytet, którego nie przesłonią pieniądze, obcokrajowcy i turystyka. W rodzinie najważniejsza jest starszyzna i… dzieci. Na informację o ciąży wszyscy składają gratulacje i od tego momentu można się już spodziewać codziennego kompletu pytań. – Que tal tu barriga? – czyli dosłownie: „jak się ma twój brzuch?”, to najpopularniejsze pytanie zadane o ciążę. I w pierwszej kolejności. No, może czasami pojawi się pierwsze „jak się czujesz?”, ale od tego momentu barriga będzie już najważniejsza. I pytania od tych samych osób będą padać codziennie. Codziennie. Czasami pojawi się pytanie o bebe, ale na bebe na pewno przyjdzie jeszcze czas. Póki co zostańmy przy brzuchu.

Jak ma się twój brzuch

Skoro jest brzuch, to jest co dotykać. W Polsce pojawią się społeczne i internetowe dyskusje „czy wypada dotykać brzucha ciężarnej kobiety”, które mają nawet swoje miejsce w fachowej literaturze. Na Kubie nikt się nie bawi w konwenanse – jest brzuch, to trzeba go wydotykać, upewnić się, że rośnie i przekazać kawałek swojej czułości w kierunku bebe.

Kolejny powszechny problem przyszłych i świeżo upieczonych mam, to nieproszone rady i tuziny doradców dookoła. Ale nie na Kubie. Tutaj również nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, że ktoś może sobie nie życzyć porad. Każdy rzuci poradą. Na każdy temat.

– Nie powinnaś nosić tego naszyjnika – powiedziała mi z uśmiechem pracownica rządowego biura turystycznego. – Tutaj mówimy, że jeśli kobieta w ciąży nosi coś na szyi, to dziecko może owinąć się pępowiną. Mmmm…. rozumiem. Zdjęłam wisior, który przypomina nieco obrożę i jest blisko szyi, by nie prowokować otoczenia. Zresztą kilka dni później dowiaduję się, że akurat ten zabobon mamy również w Polsce.

Kubańskie zabobony

Kubańczycy kochają zabobony. Mają ich wiele i mogłam się spodziewać, że na pewno nie zabraknie także tych ciążowych.

– Chłopiec czy dziewczynka? – zapytała energicznie znajoma w Hawanie, jakby musiała mi natychmiast coś powiedzieć.

– Nie wiem jeszcze, okaże się na USG – odpowiedziałam bardzo naiwnie, nie wiedząc jeszcze co mnie czeka.

– Dziewczynka! – Odpowiedziała z kolei ona. Szybko i z pełnym przekonaniem. I tak, dzień po dniu, okazywało się, że nie ona jedna. Wszyscy w moim brzuchu, a raczej twarzy, widzieli dziewczynkę.

Ale zaraz. Zgodnie z polskimi porzekadłami, kobieta w ciąży z dziewczynką brzydnie, mówiąc wprost, czy też nieco delikatniej – zmienia się. Pytam więc któregoś dnia naszą przewodniczkę, Kubankę, która również nie miała cienia wątpliwości co do dziewczynki.

– Miriam, ale po czym wnosisz, że to dziewczynka? Bo w Polsce…

– Nie! Tutaj jest odwrotnie! Dziewczynka dodaje urody, skóra się rozjaśnia i jest błyszcząca! Jak Twoja! To na pewno jest dziewczynka – przekonywała.

No dobra. Skoro nie wyglądam gorzej, to zobaczymy która nacja ma rację. Czy po kubańsku – dziewczynka dodaje urody, czy po polsku – chłopak jej nie zabiera. Choć mam swoje przeczucia, to jednak wolę zdać się na badanie USG co do płci.

Początek przygód z kubańską medycyną

20. tydzień ciąży. Czas na USG połówkowe. Skrupulatne sprawdzenie organów dziecka i pomiary. Wiem dokładnie czego powinnam się spodziewać, czy raczej czego oczekiwać od tego badania. Poszczególne organy, łącznie z detalami jak przodujące łożysko, mam opanowane po hiszpańsku, by wszystko zrozumieć.

Na zrobienie USG nastawiałam się na międzynarodową klinikę Cira Garcia w Hawanie, ale coś mnie skłoniło, by jednak postawić na kubańską aventurę (pol. przygoda).

9 rano jedziemy z kierowcą do La Palmy, obok Vinales. Raczej nikt spoza prowincji Pinar del Rio nawet nie ma pojęcia gdzie to jest. Ot, małe kubańskie miasto. W szpitalu USG ma mi zrobić znajomy rodziny, który już od dłuższego czasu ma odłożony żel i papier do wydrukowania zdjęcia. Tak, okazuje się, że to nie takie oczywiste. W Vinales aktualnie brakuje i żelu i papieru i odczynników do badań krwi…

Szpital w La Palmie miał być czysty, na poziomie i w ogóle cud-miód. Nie ma sensu płacić za Cira Garcia – przekonywali. No dobrze, spróbujmy.

Przed wejściem palacze, ale też stali bywalcy imprez w Vinales. Zaczyna się… Pierwsze wrażenie? Typowe policlinico na Kubie. Zamiast okien blaszane okiennice, w środku ponuro, ściany obdarte. Atmosfera raczej więzienna niż szpitalna. Syfu faktycznie nie ma, ale szału też nie.

Jorge, znajomy rodziny, pełen entuzjazmu zaprasza mnie do pokoju. Na łóżku prześcieradło. Widać, że pierwszą czystość i świeżość ma już za dawno sobą. „Nie przejmuj się, to od żelu” – uspokaja mnie, kiedy złapał mój zaniepokojony wzrok na plamach.

– Podnieś sukienkę, a ja cię przykryję – instruuje dalej. Patrzę ze zdziwieniem.
– Rozumiesz? Zapytał z sympatią i niepewnością, by nie urazić Yumy.
– No nie bardzo, przecież mamy robić USG, to po co mnie przykrywać?
– Ach, nie! Ja przykryję ci tylko bieliznę, by nie widzieć nic poza brzuchem.
– Aaa! Tego się nie spodziewałam. Przecież na kubańskiej ulicy codziennie widać więcej ciała! – zażartowałam.
– Tak, tak, ale my badamy w ten sposób. Zobacz, USG dopochwowe też tak samo, by niczego nie widzieć, tylko na monitorze – wyjaśniał z pełną powagą.

No dobra, lećmy z tym tematem. Maszyna włączona. Żel na brzuchu, bielizna przykryta, zaczynamy badanie. Patrzę w monitor i ku mojemu zdumieniu… kompletnie nic tam nie widzę. NIC! Ale Jorge z entuzjazmem puszcza mi bicie serca i opowiada, że tu jest ręka, widać palce, tutaj noga, jest twarz, oczy i…nogi razem. Bebe nie chce pokazać co tam ma, czy też czego nie ma… Tak przynajmniej twierdzi Jorge.

– Lubisz orzechy? Zapytał kontynuując badanie.
– Hmmm, tak – odpowiadam, zastanawiając się w tym samym momencie czy jakieś jadłam i widzi je w brzuchu.
– No dobrze, to zrobimy tak… Alejandro (syn Jorge) kupi ci orzechy, zjesz, dziecko się przekręci i zrobimy jeszcze jedno badanie. To mój sekret od lekarki z Wenezueli – poinstruował.

Sekret nie zdziwił mnie specjalnie, bo dokładnie tak samo robi się w Polsce. Orzechy w karmelu są słodkie, więc budzą dziecko. O inne słodycze na Kubie tak od ręki trudno, więc to jest ich sposób.

Po ok. 40 minutach wracamy na USG. Ja na jedno prześcieradło, na mnie drugie, żel i jedziemy. Jorge jeździ aparatem, dalej niewiele widzi. W końcu stwierdza, że to prawdopodobnie dziewczynka. Michel ucieszony, ja zdziwiona – intuicja co innego mi podpowiadała.

– Gdyby był chłopiec, to byłyby trzy ziarenka ryżu – kwituje Jorge i dalej jeździ aparatem po brzuchu.

„Zaraz, zaraz… raz, dwa, trzy… są trzy ziarenka, to chłopiec!”.  Ha, czyżby 1:0 dla polskich porzekadeł? Trudno powiedzieć. Nie satysfakcjonuje mnie do końca to USG, bo zdecydowanie więcej widziałam na badaniu w 12. tyg. w Polsce, ale na razie to musi wystarczyć. O żadnych pomiarach organów nie było mowy, ale Jorge z przekonaniem stwierdził, że wszystko jest na swoim miejscu i chłopak zapowiada się na wysokiego, co stwierdził, po długości uda. Można ruszać z giełdą męskich imion.

Ochroniarz i pielęgniarz

Grudzień spędzamy w Vinales, więc nie chcąc tracić czasu próbuję zrobić tutaj na miejscu badanie krwi. Teściowa dogadała ze znajomą ze szpitala, że o 7 rano przyjdę na pobór. Z właściwym prezentem oczywiście, bo w końcu jestem Yuma.

7:00 punktualnie jestem na miejscu. Zwarta i gotowa na badanie. W okienku nikogo nie ma. No tak, dajmy im kwadrans, to przecież Kuba.

Drzwi zaczynają się otwierać i zamykać. Wchodzą i wychodzą postawni mężczyźni – słyszę głosy, że to stróże z nocnej zmiany. Od poborów na razie nikogo nie ma.

W poczekalni coraz więcej osób. Wszyscy się znają, wszyscy cmokają czule w policzki i nikogo nie dziwi, że trzeba czekać. Każdy narzeka i każdy w spokoju siada i ucina sobie pogawędkę. Kwadrans już dawno minął.

Jest 7:45. Niespiesznym krokiem, z nóżki na nóżkę, idzie ciemnoskóra kobieta. Myślę, że nawet do głowy jej nie przychodzi, kiedy spóźnia się 45 minut, by w jakikolwiek sposób okazać skruchę, czy zająknąć się na ten temat. Otwiera okienko i zaczyna przydzielać karteczki na badania.

Odbieram swoją i z własną igłą i strzykawką idę do pokoju. Okazuje się, że krew pobiera domniemany ochroniarz. A może to człowiek orkiestra? W nocy przypilnuje szpitala, a z rana zajmie się pacjentami? Wyniki krwi mają być tego samego dnia, ok. 12:30. Szybko jak na Kubę. Mój entuzjazm znowu rośnie. Nie na długo…

Ciąża na Kubie. Wszystko jest możliwe, nic nie jest pewne

„Wszystko dobrze, wszystko dobrze”

Mam wyobrażenie na temat tego jak wygląda wynik morfologii. Długa lista i cyferki. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam swoje wyniki z badania w Vinales. Hemoglobinę odczytuję, ale reszta chyba pozostanie na zawsze sekretem laborantki.

Ale… nie mam powodów do zmartwień. Teściowa już skonsultowała wyniki z Juanim, zaprzyjaźnionym lekarzem. Wszystko jest w normie, wszystko jest dobrze. Pozostaje mi wierzyć na słowo. Zera to pewnie te parametry, do których nie ma odczynów, bo ich jest najwięcej, no ale skoro wszystko jest dobrze, to dobrze. Tego się trzymajmy.

Kubańska „wróżba”

– Barbara, wiesz czy to chłopiec czy dziewczynka? Zapytał sąsiad w Vinales, który wpadł w odwiedziny tuż przed świętami.
– Na USG wyszło, że chłopiec, ale ja tam nie wierzę za bardzo w to USG – odpowiadam marudnie.
– To ja Ci wyliczę! Krzyknął uradowany i szybko przygotował kartkę i długopis.

Metoda Omara polega na wyliczeniu „nowej krwi”, która przypada co 3 lub 4 lata – w zależności od tego czy to data urodzenia kobiety czy mężczyzny.

– To dziewczynka! Robiłem to ponad 370 razy – wyjaśnił zapisując jednocześnie tę liczbę na kartce, by uzmysłowić mi jego doświadczenie w tej materii – i jeszcze nigdy się nie pomyliłem!

No dobrze. Metoda Omara jest dla mnie równie wiarygodna co zrobione USG w La Palmie, a zatem nadal zostaję z tym samym dylematem. Teraz mamy pół na pół.

Ciąża na Kubie. Wszystko jest możliwe, nic nie jest pewne

Cira Garcia

Czas wrócić do Hawany. Wreszcie zrobię solidne badania.

Próbuję skontaktować się ze słynną kliniką Cira Garcia. Po kilku telefonach i niezliczonej ilości przełączeń do kolejnych osób, po szczegółowym tłumaczeniu o co mi chodzi (USG połówkowe ciąży) kazali przyjść osobiście na konsultację i badanie. Nie trzeba się umawiać, trzeba przyjść. Świetnie.

Jedziemy zatem od razu. Pełna nadziei idę przez czyste i białe korytarze międzynarodowej kliniki. Pielęgniarki uśmiechają się życzliwie, ochrona kieruje na właściwe piętro. Coraz bardziej czuję, że lada moment zobaczę mojego malucha, który kopie już od kilku ładnych tygodni i dowiem się w końcu jakiej jest płci i czy ma się dobrze.

Recepcja. Kubanka ufarbowana na blond, do tego trwała i sporo żelu. Niestety, to chyba jedna z tych osób, która przełącza telefony, bo na miejscu również okazało się, że nic nie wie. Ale mam poczekać na pielęgniarkę, która mnie przyjmie na konsultację (25 CUC płatna) i powie co dalej. No dobrze, to czekamy.

Wychodzi jedna z tych uśmiechniętych pielęgniarek. Tłumaczę o co chodzi, a ona jakby doskonale wiedziała przytakuje. Zdaje się, że to pierwsza osoba, która rozumie o jakie USG chodzi. I ze spokojem informuje, że tak, wszystko się zgadza, robi się takie coś, ale… ale nie w Cira Garcia. Nikt przez wszystkie wykonane telefony nie mógł mi tego powiedzieć. Pielęgniarka zaprosiła mnie do pokoju, potwierdziła z lekarką, która wyglądała na równie kompetentną, że faktycznie tego nie robią, ale na ulicy 21., w szpitalu Gomez Coro, z oddziałem położniczym dla obcokrajowców, robią i to tam powinnam się udać.

Cóż. Entuzjazm znowu opadł. To tylko mnie utwierdziło w przekonaniu, że cokolwiek chcesz na Kubie załatwić, łącznie z dowiedzeniem się pełnego NIC, musisz przyjść osobiście.

Gomez Coro

Jedziemy zatem do kolejnego szpitala. Oddział międzynarodowy dla obcokrajowców. Najlepszy szpital położniczy w Hawanie, dookoła same ciężarne kobiety. Znów zaczynam widzieć światełko w tunelu.

Na dzień dobry dostają listę usług z cennikiem. Faktycznie, robią USG genetyczne, do tego obowiązkowa konsultacja lekarska. Cena? 240 dolarów. Czy mam inną opcję? Nie. No ewentualnie trzymać się wróżb, nieczytelnych badań i zapewnień, że wszystko jest dobrze.

Wizyta w Gomez Coro umówiona. Następnego dnia rano będzie na mnie czekać pielęgniarka, która zaopiekuje się mną na kilka godzin i w tym czasie będę miała konsultację i USG.

Przyjeżdżamy rano. Najpierw sporo papierów do wypełnienia, a później już idziemy do budynku obok, gdzie robione są badania USG. Czuję lęk, niepokój, ciekawość, ale też złość na te wszystkie kubańskie nieporozumienia i nadzieję, by tym razem wszystko było zrobione jak należy.

Moja osobista pielęgniarka nie odstępuje mnie na krok. Czeka ze mną na badanie, trochę ziewa, a zapytana czy chce się jej spać mówi „Oj tak, w TE dni nikomu się nie chce pracować”. Rozumiem ją – dla Kubańczyków koniec grudnia to czas imprezowania, a nie pracowania. Jednocześnie jest chyba najbardziej życzliwą i uroczą pielęgniarką jaką w życiu spotkałam. Po kubańsku dotyka mnie, głaszcze, przytula i szybko zawiązuje bliską relację.

Wchodzimy do sali. Zielone przeszklone drzwi dają przyjemne światło. W sali trzy kobiety – jedna się uczy, druga notuje, trzecia robi USG. Mam się położyć. Moja pielęgniarka zsuwa mi spodnie z brzucha, nakłada prześcieradło, by nie pobrudzić ubrania żelem i stoi obok przez całe badanie, z przejęciem równym mojemu. Zaczynamy USG. Posągowa twarz po kolei wymienia poszczególne organy i ich wymiary. Wszystko jest na swoim miejscu. No, czyli mieli rację „jest wszystko dobrze”. Czuję dużą ulgę. Moja pielęgniarka uradowana stoi cały czas obok jak wierny kibic.

– Chcesz znać płeć? – Zapytała w końcu posągowa twarz od USG.
– No tak! – mówię zniecierpliwiona.
– To dziewczynka.
– Dziewczynka?! Ale na pewno? – pytam z niedowierzaniem.
– Tak, na pewno. Zobacz, teraz pokazała wszystko. A jaki ma piękny profil – dodała.

Jestem w szoku. Miał być Bruno, Javier czy inny Leonardo. Poprzednie USG okazało się nic nie warte, a wróżba Omara sprawdziła się. To jest po prostu Kuba – wszystko jest możliwe i nic nie jest pewne. Jak się okazuje, nawet w kwestii płci dziecka.

Z pielęgniarką wracamy na oddział gdzie czeka mnie jeszcze konsultacja. Potrwa kolejną godzinę, jeśli nie dłużej. Lekarz będzie mi szczegółowo tłumaczyć jak się powinnam odżywiać, jak się myć tu i tam odpowiednio przygotowaną wodą i generalnie jak żyć. Zupełnie jakby to był pierwszy, a nie szósty miesiąc ciąży. Obie panie zaproszą mnie też na fotel na badanie, przykryją prześcieradłem, a ja będę wyglądać na osobę gotową do porodu. Wszystko to przebiegnie w komicznej scenerii, ale bardzo profesjonalnie.

Po prawie czterech godzinach wychodzimy ze szpitala. Oddycham z ulgą, że w końcu wiem na czym stoję i że mogę jeszcze posiedzieć trochę na Kubie. No i czas ruszyć z nową giełdą imion – tym razem dla dziewczynki.

Barbara Stawarz-García

Dodaj komentarz